Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść

 
 
 
  ID: 542278

Mieszkańcy o osiedlu Pawłowice



 
Wspomnienia Kazimierza Kopeckiego z Pawłowic , rozmawiał Piotr Gliszczyński

O Pawłowicach mówiliśmy „Eldorado”
Luksusowe wille, szklana poczekalnia na stacji kolejowej, bar, piekarnia z maszynami, sklepy. A na dodatek przyroda – taka piękna… - Tu od razu poczuliśmy się jak w ojczyźnie – wspomina Kazimierz Kopecki, jeden z pierwszych repatriantów spod Lwowa

Piotr Gliszczyński: – Kiedy po raz pierwszy zobaczył Pan Pawłowice?

Kazimierz Kopecki: – Miałem wtedy prawie osiem lat. Do Psiego Pola ...
Wspomnienia Kazimierza Kopeckiego z Pawłowic , rozmawiał Piotr Gliszczyński

O Pawłowicach mówiliśmy „Eldorado”
Luksusowe wille, szklana poczekalnia na stacji kolejowej, bar, piekarnia z maszynami, sklepy. A na dodatek przyroda – taka piękna… - Tu od razu poczuliśmy się jak w ojczyźnie – wspomina Kazimierz Kopecki, jeden z pierwszych repatriantów spod Lwowa

Piotr Gliszczyński: – Kiedy po raz pierwszy zobaczył Pan Pawłowice?

Kazimierz Kopecki: – Miałem wtedy prawie osiem lat. Do Psiego Pola dotarliśmy wraz z rodzicami i rodzeństwem 18 czerwca 1945 r. Po kilku dniach, spędzonych pod gołym niebem znaleźliśmy się w Pawelwitz-Wendelborn – tak wtedy nazywały się .

Jak Pan tu trafi ł?

Mieszkaliśmy w wiosce Słochynie koło Chyrowa w województwie lwowskim, w marcu 1945 r. było już jasne, że te ziemie nie będą należały do Polski, mój tato zgłosił nas na listę repatriantów na ziemie na zachodzie.
.Pod koniec maja wsiedliśmy do pociągu towarowego i ruszyliśmy – jak się okazało – w trzytygodniową podróż do nowego domu. Po drodze zatrzymywaliśmy się w Wadowicach, Opolu, Brzegu nad Odrą, Oleśnicy. Wszędzie stały puste domy, czekające na zasiedlenie. Tato jednak nie zdecydował się tam pozostać, wiedząc, że w przyszłości upomnieliby się o nie dawni właściciele.
Pawłowice nazywały się wtedy Pawelwitz- Wendelborn. Skąd dwuczłonowa nazwa?
Jadąc od Zakrzowa, po prawej stronie mijało się gospodarstwa rolne – zabudowę typowo wiejską, nazywaną przez Niemców Pawelwitz. Natomiast po lewej był Wendelborn, piękne niemieckie wille, wyposażone w takie luksusy jak: telefon, garaż, centralne ogrzewanie, kanalizacja. Takich unowocześnień nie znaliśmy w rodzimych Słochyniach. Tuż za willami znajdowało się piękne jezioro.

Pewnie trudno było o miejsce w tak atrakcyjnej miejscowości?

Była atrakcyjna, ponieważ prawie nie ucierpiała podczas wojny. Zniszczone były tylko trzy domy. Jednak niemal wszystkie domy były opuszczone, na miejscu zastaliśmy tylko trzy rodziny autochtonów. Przed nami zamieszkiwali je Niemcy. Zostali wysiedleni po tym, jak na przełomie stycznia i lutego główny gubernator tego regionu zarządził ewakuację.
Mieszkańcy ruszyli w drogę – na piechotę, w mrozie dochodzącym do minus 25 stopni. Nic dziwnego, że aż 15 tysięcy ludzi zamarzło.

Jednak na miejscu zastaliście trzy rodziny.

Tak, byli to autochtoni – Niemcy, którzy przyjęli obywatelstwo polskie i zostali na tym terenie. To właśnie od nich dowiedziałem się, co działo się tu przed nami. Oprócz nas do Pawłowic przyjechało wtedy jeszcze jedenaście rodzin repatriantów z terenów obecnej Ukrainy. Jesienią przyjechał następny transport, a kolejne w latach 1946 i 47, byli to mieszkańcy woj. lwowskiego oraz obecnej Rumunii. Ci ostatni robili wrażenie – ubrani w baranice, skóry, pasy i drewniane buty, krowy trzymali w domu na piętrze.

Zastaliście jeszcze coś szczególnego w nowym miejscu?

Przyjechaliśmy z miejscowości, w której niemal wszystkie domy pokryte były strzechą. Wokół nas mieszkały ukraińskie rodziny, które szczególnie pod koniec wojny stały się nam bardzo wrogie. W Pawłowicach czuliśmy się bezpiecznie, jak w prawdziwej ojczyźnie i to było piękne. I od razu można było zauważyć dobry smak byłych mieszkańców. Od północy stał folwark, gdzie wcześniej kwaterowały oddziały Armii Czerwonej. Pałac, stodoły, obory, młyn elektryczny, duży dom zarządcy folwarku i czworaki dla służby. W wielu domach były radia - a ja nigdy wcześniej radia nie widziałem.
Stacja kolejowa ze szklaną poczekalnią i domkiem dróżnika, bar, piekarnia z maszynami, kilka sklepów.Park świerkowy, a tuż za nim piękne kąpielisko w idealnym stanie – nawet pompy do zjeżdżalni działały! Ławki, fontanny w ogrodzie…
Mówiliśmy na ten rejon „Eldorado”.

Rozmawiał Piotr Gliszczyński



Dodała kate16
Pokaż więcej Pokaż mniej