Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść




Klasztor Ubogich Sióstr Szkolnych de Notre Dame (dawny), ul. Warszawska, Głubczyce
Hellrid: Oba budynki znajdowały się na ulicy Warszawskiej (Botenstrasse), stały na przeciwko siebie, co jest widoczne tutaj: , jedynie nowy klasztor przetrwał - obecnie jest tam szkoła muzyczna. Tworze obiekty.
Port rybacki, ul. Bosmańska, Krynica Morska
Lekok: Dzięki:)
Pensjonat (dawny), Krynica Morska
Lekok: Czyli ulica Portowa?
Zakład Ubezpieczeń Społecznych - Inspektorat w Głubczycach, ul. Bolesława Chrobrego, Głubczyce
Hellrid: Budynek istnieje, obecnie znajduje się w nim ZUS, jest nawet już obiekt:
Hotel (dawny), ul. Gdańska, Krynica Morska
Lekok: Dzięki:)

Ostatnio dodane
znaczniki do mapy

Iras (Legzol)
Hellrid
Hellrid
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Alistair
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Iras (Legzol)
Alistair
Alistair
Alistair
MacGyver_74
Sendu
Parsley
Sendu
Rob G.
Rob G.

Ostatnio wyszukiwane hasła


 
 
 
 
Papierfabrik Breslau - Sacrau - ciemne karty z historii
Autor: kate16°, Data dodania: 2008-04-25 11:08:45, Aktualizacja: 2020-09-02 18:44:35, Odsłon: 4995

Relacja Danuty Napiórkowskiej-Jarzębowskiej - więźniarki obozu pracy przymusowej
..." 8 sierpnia wieczorem załadowano nas w Pruszkowie, to jest między innymi mnie, moją mamę Bronisławę i 8-letniego brata Bogusława do bydlęcych wagonów kolejowych i wywieziono do bardzo ciężkiego więzienia hitlerowskiego w Namslau (obecnie Namysłów - województwo opolskie). Był to podobóz obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen (Rogoźnicy). O wodzie i niewielkich ilościach chleba, na gołej słomie rozrzuconej po podłodze więziono nas tam do 4 września. W tym transporcie przywieziono tu głównie dużo matek z małymi dziećmi i niemowlętami. Wszystkie niemowlęta odebrano matkom i zmarły" już w pierwszej dobie. Martwe dzieci ułożono na zbitym z desek długim stole", pokazano je zrozpaczonym matkom i oznajmiono, że dla polskich dzieci nie ma lekarzy".
4 września nagle na dziedziniec więzienia podjechały odkryte ciężarówki i zaczęło się opróżnianie więzienia. My z mamą i bratem oraz częścią ocalałych sąsiadów z ulicy Orlej 4 zostaliśmy przewiezieni do przejściowego punktu zatrzymań w Breslau Burgweide (Wrocław-Sołtysowice) - obóz koncentracyjny z komorami gazowymi. Stąd po jednej dobie i "kąpieli" z tak zwanym lizolem" zamiast mydła (wiele osób zostało tym płynem mocno poparzonych) przewieziono nas do ciężkiego obozu pracy w Sacrau (Zakrzów) koło Wrocławia, powiat Oleśnica. W obozie tym więziono jeńców wojennych z Francji (sami mężczyźni) oraz cywilów z Francji (też tylko mężczyźni) Polski i ZSRR - mężczyźni, kobiety i dzieci w różnym wieku. Przed wojną była tu prywatna Fabryka Celulozy i Papieru Ewald Schoeller i Spółka". Ta nazwa i rzekomo profil produkcji pozostały bez zmian - tylko pracownicy się zmienili. Fabryka pracowała na rzecz machiny wojennej Niemiec.
Ja miałam wtedy 13 lat. Pracowałam ponad siły w fabryce, w kuchni, a następnie polecono mi prowadzić "przedszkole" dla dzieci poniżej 9 lat. Dostałam salę" w baraku, z dwoma stołami, długimi ławami i po 1 kromce chleba z "dżemem" oraz po kubku mleka dla każdego dziecka - było ich około 30. Wyżebrałam trochę papieru, kleju, ołówków itp. Byłam za te dzieci odpowiedzialna. Organizowałam im zajęcia, ciche zabawy, ale i uczyłam je. W obozie dokuczał nam głód, bicie, nocne apele" na dziedzińcu - również w czasie mrozów, nocne rewizje, podczas których szukano powodów do maltretowania ludzi. Na przykład bardzo karano za brak litery "P" przy ubraniu, a często odrywali ją sami gestapowcy.
To jednak i tak był cud, że trafiliśmy do tego obozu. Jak się bowiem później okazało "groźnym" kierownikiem obozu był Polak Jerzy Karwowski - na użytek Niemców volksdeutsch, nękający i bijący więźniów pejczem i nie tylko. Ale to on, faktycznie żołnierz AK, o czym oczywiście nie wiedzieliśmy i nie wiedzieliśmy też, że ta organizacja ma swoje zadania na terenie obozu, wielu więźniom uratował życie. Na przykład przed każdą nocną rewizją biegał po barakach i krzyczał, że o zmroku nikomu nie wolno wyjść poza swoją sztubę" (salę). To on zorganizował "przedszkole" dla dzieci - żeby jakoś przeżyły. To dzięki niemu była ta szklanka mleka. To dzięki niemu szwab - kierownik mojej mamy w fabryce nie "ikwidował" jej, jak zamierzał, gdy padała z braku sił. To dzięki niemu przeżył mój brat, bo, gdy bardzo ciężko zachorował na zapalenie płuc - osobiście przewiózł go do szpitala we Wrocławiu i oddał pod opiekę lekarza Rosjanina. Tam wprawdzie mój brat przestał mówić. Wtedy właśnie intensywnie bombardowany był już Wrocław i dorośli chorzy schodzili do schronu, a ciężko chore przerażone dziecko zostawało samo na łóżku. Ale mój brat przeżył i żyje do dziś i nieważne, że czasem się zacina" - ale mówi. I w końcu ten człowiek, który na oczach gestapo bił i prześladował więźniów ostatecznie uratował nam życie.
Gdy bowiem zbliżał się front ze wschodu i Niemcy zaczęli się wycofywać, postanowili obóz zlikwidować. Pewnego dnia o godzinie 12.00 w południe kazano na wycie syreny fabrycznej stawić się na dziedzińcu obozu wszystkim Rosjanom i Ukraińcom. Wywieziono ich ciężarówkami i jak się okazało kilka kilometrów dalej pod sławnym Hundstfeld" (Psie Pole) wszystkich rozstrzelano. To samo zrobiono z Czechami z pobliskiego wcześniej opisanego obozu w Burgweide. Kolejnego dnia o godzinie 12.00 na sygnał syreny fabrycznej na dziedzińcu mieli się stawić wszyscy Polacy wraz z dziećmi. Dużo więźniów było z okolic Wielunia. Nasz kierownik komunikując nam rano o konieczności stawienia się na sygnał syreny aż trzy razy z naciskiem powtórzy: ale przecież macie głowy na karku". Na szczęście obecni przy tym Niemcy nie zrozumieli o co chodzi. Powtarzał jeszcze: fabryka jest zaminowana - ale...". Ale nie mieliśmy wyboru. Syrena przeraźliwie zawyła. Wybiegliśmy wszyscy z baraków, ale zamiast na plac zbiórki - do fabryki, do tylnych bram i przejść na przełaj, byle szybko, przez ogromne wysokie hałdy nie do końca zastygłej, szlaki i wysypiska odpadów z fabryki. Na terenie fabryki zostaliśmy skierowani do betonowych podziemnych bunkrów. W naszym było około 20 osób. Było tak ciasno, że kiedy jedni musieli usiąść lub się przespać, inni musieli stać. Na umówiony znak do drzwi bunkra nieznane ręce podawały nam skromne żołnierskie posiłki. Trwało to około tygodnia.
Wreszcie gestapowcy znaleźli nas i odeszli, ale w ciągu godziny mieliśmy wszyscy wyjść, bo jeśli nie wyjdziemy, rozbiją bunkry granatami, a fabrykę i tak wysadzą w powietrze. Zrozumieliśmy grozę sytuacji. Czy jednak odważą się na wysadzenie fabryki? W pobliżu jest przecież Psie Pole, a tam ogromna fabryka i magazyny amunicji - wyleci wszystko. Jednak wyszliśmy z bunkrów przed upływem godziny. Zniknęliśmy. Niemcy zgłupieli. Krzyczeli, grozili, ale widocznie bali się wejść w głąb fabryki. A nas przewodnicy AK umieścili w piecach fabrycznych, suszarniach ligniny, pod fundamentami maszyn itp. Z mamą, bratem i trzema osobami siedziałam w takim piecu 8 dni. Cały czas było słychać walki frontowe, detonacje bomb i pocisków artyleryjskich - w dzień, bo w nocy wszystko cichło, a my modliliśmy się o ten huk, którego brak oznaczał, że wojska rosyjskie znów się cofnęły i nasza gehenna się przedłuży. Tymczasem front rosyjski taktycznie zbliżał się do Oleśnicy i do nas i znów cofał się i tak przez blisko dwa tygodnie. Trochę pożywienia dostarczały nam wciąż te same ręce. Nie myliśmy się. Wreszcie dziwna cisza i rozkaz po polsku i po rosyjsku: "wychodzić". Upragnione wyzwolenie, żyjemy. Na dziedzińcu jeszcze wewnątrz fabryki, kilku zarośniętych, zmęczonych żołnierzy rosyjskich - popatrzyli na nas i nagle... wszyscy uciekli! Jak się okazało przestraszyli się nas. Przestraszyli się siwych dzieci. No, bo siwi dorośli, ale dzieci? A nam przecież przez cały ten czas i w bunkrach i w piecach i pod maszynami za legowiska i przykrycia służyły zdobyte w fabryce papierowe maty, obrusy, zwoje ligniny itp. Więc wszyscy byliśmy siwi od białego pyłu. Do tego brudne, czarne twarze. Wojsko nie wiedziało, że w fabryce są więźniowie z obozu.
Szybko wycofano nas na tyły frontu do Oleśnicy. Szliśmy pieszo, bardzo szybko. Mijaliśmy płonące domy, spalone czołgi, całe pola zabitych, pod obstrzałem frontu, który pod wieczór jeszcze raz się cofnął z terenów Sacrau, ale my już byliśmy poza zasięgiem Niemców. Tymczasem brudni i wyczerpani powoli byliśmy transportowani w swoje" strony. My znów wagonem towarowym do Krakowa, do wcześniej odnalezionej przez PCK (właściwie to babcia nas odnalazła) ukochanej babci. Przyjechaliśmy do klasztoru sióstr zakonnych przy ul. Koletek, który przyjął bardzo wielu wygnańców z powstańczej Warszawy, a nasza babcia też warszawianka gotowała dla nich posiłki. Do Krakowa jechaliśmy 5 dni. Była radość z przeżycia. Natychmiastowe spalenie naszych obozowo-podróżnych ubrań, kąpiel i bezpieczny już sen."....



[ Baraki obozowe znajdowały się w miejscu gdzie teraz znajduje się Zakład Wyrobów Metalowych Nielipiński , czyli dokładnie na przeciwko "ZKRZOWSKIEGO KOMINA"]

Źródła:

http://www.banwar1944.eu/?ns_id=416


Opracowanie :

kate16 / www.wroclaw.dolny.slask.pl




 

/ / / / /
/ / / / /
/ / / /
joannah3 | 2008-04-26 13:52:50
"w Breslau Burgweide (Wrocław-Sołtysowice) - obóz koncentracyjny z komorami gazowymi." W Burgweide nie było komór gazowych. Są naukowe opracowania na temat tego obozu pracy i wspomnienia. Więźniowie pracowli w pobliskiej cukrowni i mieszkali w barakach na przyległym terenie. Nieopodal cukrowni funkcjonującej do dziś znajduje się pomnik upamiętniający ten obóz pracy.
kate16 | 2008-04-28 11:44:39
To są wspomnienia Pani Danuty Napiórkowskiej-Jarzębowskiej a Ona była w Breslau Burgweide tylko jeden dzień więc nie mogła wiedzieć że w tamtejszej łaźni akurat nie gazują >
Juzef | 2008-04-28 16:56:19
Ciekawe rzeczy... trzeba będzie zaimportować;] A co do Burgweide - zdaje się gdzieś na tej stronie było, że baraki po tym obozie dziś służą za lokale mieszkalne...
MT | 2008-04-28 19:58:54
Pełniły funkcje mieszkań socjalnych z tego co pamiętam - , obecnie chyba są powoli likwidowane
kate16 | 2008-04-29 12:04:35
Ciekawe co się stało z mogiłą zamordowanych Rosjan i Czechów ?
Juzef | 2008-04-29 16:03:08
Przede wszystkim pierwszy raz o tym słyszę... Znane jest miejsce ich pochówku?
kate16 | 2008-04-30 10:25:37
Jest to jak wynika ze wspomnień Pani Danuty Napiórkowskiej-Jarzębowskiej gdzieś w okolicy Hunsfeld ale gdzie ?
Juzef | 2008-04-30 18:29:31
Tego się chyba nie da dziś wyśledzić...
kate16 | 2008-05-01 11:55:10
No chyba że pojawią się jeszcze jakieś wspomnienia z tamtych czasów .
fazi | 2012-04-27 01:33:27
Podobno w zakrzowskim lesie, obok rzeki przy skrzyżowaniu dróg na Pawłowice i Domaszczyn zostali rozstrzelani i zakopani słowiańsccy obywatele III Rzeszy co nie chcieli zapomnieć kim są. Podobnie było to jeszcze przed 1939 rokiem, podobno to Łurzyczanie i Ślązacy, oraz z okolic Berlina - może Polacy? Nie wiem.
Freitag | 2008-07-11 20:18:42
jeszcze bez Szermierza. tego widoku bym w zyciu sobie nie wyobrazil mimo przechdzenia tam codziennie przez 5 lat :P
Petroniusz | 2012-04-30 21:28:58
Niestety nie. Należy się chyba kilka słów wyjaśnień w związku z dłuuugim terminem odpowiedzi na Twoje pytanie: bardzo dawno nie zaglądałem do tego artykułu, a w panelu administracyjnym można wyświetlić ostatnio dodane komentarze do swoich zdjęć, ale już nie do artykułów. Wszedłem tu przypadkiem dopiero teraz i przeczytałem Twój komentarz, stąd takie opóźnienie. :)
kate16 | 2020-07-08 21:13:14
Ciekawostka z byłego obozu pracy przymusowej